niedziela, 2 marca 2014

W saunie


Mój nocleg w Seoulu nie wydaje się być czymś nietypowym tutaj w Korei. Sauna to miejsce popularne wśród Koreańczyków, a spełnianie funkcje tego miejsca zupełnie się różnią od naszych wyobrażeń. Dlatego dla obcokrajowca pójście do sauny jest naprawdę ciekawym przeżyciem.  Zwłaszcza jeśli to jego pierwsza w noc w Korei.  No co? Jak hipsterzyć to na całego.

Po wyjściu ze stacji i moim pierwszym wrażeniu, które opisałem w poprzednim wpisie, poszedłem na ciekawy performance  B-boy Musical. Jako, że dla porządku chciałbym napisać wyłącznie o saunach, podkreślę tylko, że Koreańczycy w breakdęsach są najlepsi na świecie. Jakby co, bilet otrzymałem od znajomego znajomej, z którą tam się wybrałem. 

Po koncercie wraz z koleżanką poszliśmy szukać sauny. Po odświeżającym nocnym spacerze udało nam się znaleźć odpowiednie miejsce.



Koreańska sauna, czyli Jjimjilbang  (찜질방) to miejsce gdzie nie tylko macie zagwarantowaną możliwość odświeżenia swojego ciała i duszy w gorącym pomieszczeniu. Możecie tam na spokojnie obejrzeć telewizję, pobiegać na bieżni, zjeść i się przespać. Do wyboru do koloru. 

Jak to jednak wygląda w szczegółach? 

Wchodzicie do lokalu i na recepcji kupujecie usługę, która was interesuje (np. sama sauna, sauna + nocleg). Jako, że wybraliśmy drugą opcję dostaliśmy specjalne nocne ubranie  (M = biały tiszert oraz spodenki, F = różowy tiszert oraz spodnie). Otrzymujecie również klucz do szafek, który przypomina typowy klucz basenowy. 

Po otrzymaniu ekwipunku mężczyzna udaje się do męskiej części, a kobieta do żeńskiej części. Czyli, tak jak powinno być. 

Wchodzicie dalej i zostawiacie buty w pierwszej szafce. Przechodzicie dalej do kolejnego pomieszczenia gdzie znajdują się szafki na ubrania i pozostałe rzeczy. No i teraz dla żółtodziobów zaczynają się schody, ponieważ musicie się rozebrać. . . do naga. To jest właśnie specyfika koreańskiej sauny. Chodzimy sobie po niej zupełnie nadzy. Jako, że byłem na to przygotowany, pełny spokoju, w pełnej krasie, z siusiakiem na wierzchu udałem się do głównego pomieszczenia. 

Przyznaje się. Nie lubię czytać książek o kulturze danego kraju i jak należy się zachowywać w danym miejscu poprawnie. W tego typu sytuacjach wolę wejść do głębokiej wody i uczyć się tego typu zasad na żywca. Jest to może i dziwne, no ale co poradzić. Stąd nazwa mojego bloga: Hubert w Korei. 

Tak czy owak zaraz podszedłem do przypadkowego Pana i zapytałem się co powinienem robić. Pan dziwnie na mnie popatrzył (na dół też popatrzył) ale zrozumiał, że jestem obcokrajowcem i wyjaśnił mi poszczególne etapy korzystania z sauny. 

Wziąłem sobie na spokojnie prysznic, co było wtedy najprzyjemniejszą rzeczą w życiu po kilkunastogodzinnym locie. Potem udałem się do jednego z trzech małych basenów o różnej temperaturze. O Jezu! To była dopiero najprzyjemniejsza rzecz na świecie! Wygrzałem i wymoczyłem całe ciało! Od palca u nogi po ostatni włos na głowie. Zaraz potem dosiadł się znajomy Pan Koreańczyk i zaczęliśmy rozmawiać o świecie.  



Po kilkunastu minutach weszliśmy do łaźni parowej, czyli takiej normalnej sauny przypominającej ta nasze europejskie. Posiedziałem 5 min (zgodnie z odliczającą czas klepsydrą) rozmawiając nadal o świecie ze znajomym Panem Koreańczykiem. Po 5 minutach nie dałem rady i wyszedłem. Pan  Koreańczyk został na drugie 5 min.

Wróciłem do baseniku i kontemplowałem nad życiem. Wszystkie smutki i bolączki świata poszły w niepamięć. Już chyba wiem, czemu da się pracować kilkanaście godzin dziennie! Gdy już mi się znudziło moczenie pupci i siusiaka, na którego raz po raz zerkali inni uczestnicy basenowania, wyszedłem i zabrawszy ręcznik udałem się do suszarek. 

Następnie założyłem jjimjjilbangowe ciuchy i udałem się na piętro niżej. Znajdowała się tam obszerna ogólnodostępna sala. Spotkałem tam koleżankę i zaraz potem znaleźliśmy wolną przestrzeń do spania (oczywiście na oddzielnych matach). Jak to wygląda na zdjęciach? Popatrzcie:



Jak widzicie tak śpi się w sposób towarzyski w open space. Po godzinie 2 w nocy pomieszczenie się zaczęło wypełniać Koreańczykami. Żeby nie było – byliśmy jednymi obcokrajowcami. Na tyle to niektórych dziwiło, że pewien młodzian, który rozłożył się koło mnie, gdy mnie spostrzegł i zorientował się, że mam złote włosy, po prostu się zmieszał i poszedł gdzie indziej. Może wyglądałem na geja-żołnierza-Amerykanina? A może po prostu byłem obcokrajowcem?

Nie mogłem się wyspać. Ale wtedy mi to nie przeszkadzało. Byłem zachwycony, że mogłem uczestniczyć w celebracji korzystania z sauny. Skoro przychodzą tam całe rodziny, to musi być to naprawdę ważne w codziennym życiu Koreańczyków. I jest. 

PS> Od kilku dni męczy mnie kaszel, ale dziś w końcu jest słonecznie. Myślę zacząć biegać. I z tego co mi się wydaje mogę stać ciekawą atrakcją. Chcę namówić znajome Polki z koreanistyki, które również są na wymianie w Deagu. Jak będziemy biegać razem może nakręcą o nas dokument? 

sobota, 1 marca 2014

Pierwsze wrażenie

01.03.2014

Kiedy dotarło do mnie, że jestem w Korei? To pierwsze zdanie, od którego chciałbym zacząć moje nieregularne wpisy na tym blogu. A więc…kiedy dotarło do mnie, że jestem w Korei?

 - Na pewno nie w samolocie lecącym z Doha do Incheon (międzynarodowy port lotniczy koło Seoulu), w którym miałem okazję zamienić kilka zdań z koreańskimi stewardessami.
UWAGA: One są miłe aż do bólu. Bo gdy starasz się wypowiadać w ichnim języku to zawsze odpowiadają: "Łaaa, ale ty dobrze mówisz po koreańsku!"

- Na pewno nie tuż po wylądowaniu na lotnisku, gdzie było już naprawdę dużo Koreańczyków i starałem się już naprawdę dukać w obcym języku.
UWAGA: Przy odpowiednim okienku każą się uśmiechnąć i zrobić zdjęcie oraz przyłożyć oba kciuki. Musicie wiedzieć, że każdy potencjalny biały mężczyzna to żołnierz-Amerykanin, który tylko myśli o tym, żeby porwać bezbronną koreańską licealistkę...i jej smartfona.

- Nawet na pewno nie w pociągu jadącym z lotniska do Seoulu, gdzie było jeszcze więcej Koreańczyków.
UWAGA: Nie zawsze gdy mówisz po koreańsku z osobą o koreańskich rysach twarzy, będzie ona Koreańczykiem / Koreanką. Moja młoda rozmówczyni była Chinką, choć mówiła płynnie po koreańsku, więc wzbudziłem dziwną radość wśród jej kolegów i koleżanek.

- I nawet nie na stacji metra Hyongsik University (to już Seoul), gdzie musiałem koniecznie skorzystać z otwartego wifi, którego nie znalazłem, więc poszedłem do obsługi stacji.
UWAGA: Gdy zaczniesz starać się mówić po koreańsku od razu wzbudzasz współczucie Koreańczyków i chętnie ci pomagają. Czy to naród stewardess?

Kiedy dotarło do mnie, że jestem w Korei?
Koreę spotkałem wtedy,  gdy wyszedłem ze stacji metra Hyongsik University. Był wieczór. Około godziny 19. Wszystko trwało bardzo szybko. Raptem kilka sekund. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem oświetlone wieżowce. Po prawej stronie była zakorkowana ulica z pomarańczowymi taksówkami. Po lewej, oszyldowane sklepy. Wokół mnie masa ludzi o czarnych, prostych włosach.. I ten zapach. Ja go wtedy nie czułem. Ja go po prostu widziałem. To właśnie tak pachnie i wygląda Korea? Tak. Jestem w Korei. Wtedy dotarło do mnie, że jestem w Korei.
Długo się oswajałem z tą myślą. Ostatecznie dopiero dwa dni później, już w Deagu (moja destynacja) dotarło do mnie, że moje pierwsze wrażenia nie pochodzą z marzeń sennych, lecz są prawdziwe. Tak. Jestem w Korei.
Zrobiłem dwa zdjęcia. Tylko dwa zdjęcia. Nie potrafiłem zrobić więcej. Nie mogłem. Musiałem otrzeźwieć z pierwszego wrażenia. Dlatego dzisiejszy nieposkładany wpis jest tylko o wrażeniu. Wrażenie trwało bardzo krótko. Ale wystarczająco długo żebym pamiętał go do końca życia.
1 marca dotarło do mnie, że naprawdę jestem w Korei.

***




Wspomniane dwa zdjęcia są  ciekawe tak jak polityka zagraniczna Bhutanu. Przedstawiają okolice mojego akademika, czyli kampus Kyungpook National University.

Następnym razem będzie więcej zdjęć. Następnym razem opowiem o moim pierwszym noclegu. Nie był to ani hostel ani motel. Z plecakiem oraz 23 kilogramową walizką poszedłem do…sauny.